Henryk Korolkiewicz
(1906 - 1991)
Wspomnienie
Oto podstawowe fakty z życia mego Ojca, jakie mam w pamięci. Żałuję, że
nie spisałem ich wcześniej, gdy jeszcze żyły osoby pamiętające Go i realia
tamtych czasów. Sam Tata czasem opowiadał o swoich przygodach, zwłaszcza z
okresu dzieciństwa, ale starszych opowiadań nie pamiętam, a ostatnie były już
niespójne, ze względu na znaczną utratę pamięci u Ojca.
Dokumentów zachowało się bardzo mało.
Używam poniżej określenia Ojciec jak i Tata, choć w domu najczęściej używaliśmy
słowa Tatuś.
Niestety, ze względu i na moją nie najlepszą pamięć, fakty z życia Taty trochę mi
się zacierają, więc najwyższy czas by zapisać to, co pamiętam. Piszę głównie
pod kątem syna Kamila, który może będzie chciał wiedzieć kim był dziadek.
Opracowanko to uważam stale za nieskończone - będę je uzupełniał w wolnych
chwilach o nowo pozyskane materiały. Rodowód Ojca opisany jest osobno na
podstronie "Przodkowie".
Henryk Korolkiewicz urodził się 20 sierpnia 1906 r. w Mińsku Litewskim.
Rodzice Aleksander i Paulina z domu Stetko-Stetkiewicz posiadali wtedy majątek
ziemski odziedziczony po części po Stetkiewiczach.
Z notesu babci (zachowanych tylko parę kartek) wynika, że przed Henrykiem był
Leopold, który zmarł jako niemowlę. Ojciec o tym nigdy nie wspominał. Nie
miał później rodzeństwa.
Dzieciństwo i młodość
Ten okres jest mi najmniej znany. Ojciec Taty - Aleksander, po wybuchu
rewolucji opuszcza majątek i przez Odessę ucieka z rodziną na Zachód. Długa
i pełna przygód droga morska prowadzi przez Istambuł, Peloponez, Sycylię do
Marsylii. Ojciec kiedyś barwnie opowiadał o tej podróży, ale niestety nie pamiętam
szczegółów. W każdym razie wywarła ona wielkie wrażenie na
"wyczulonym geograficznie" chłopcu. Aleksander staje się
halerczykiem, a Paulina, kobieta bardzo zaradna, zajmuje się domem i jego
utrzymaniem dając lekcje muzyki. Doskonałą znajomość francuskiego wyniosła
jeszcze z elitarnej szkoły, w której podobno był zwyczaj mówienia każdego
dnia w innym języku (ukończyła też konserwatorium - miała doskonały słuch).
Po Marsylii zamieszkali w Paryżu, gdzie Tatuś uczęszczał do szkoły. Ponad 2
letni pobyt we Francji dał i jemu dobrą znajomość języka.
Po wyzwoleniu wracają do Polski, dziadek w stopniu podpułkownika.
Osiedlają się pod Baranowiczami, wykupując w 1923 r. na kredyt udzielony w
banku w Wilnie od Aleksandra Mollera część jego majątku Małaszewicze o
nazwie Uroczysko Sporyszcze, potocznie Sporyszew.
Dziadek powiększał sukcesywnie ten majątek przez kolejne wykupy, doprowadzając
go podobno do ok. 100 ha. Zachował się plan -załącznik do umowy kupna z 1923 r.
pokazujący stadium 34,4 ha.
Córka Mollerów - Stella Kamińska (młodzieńcza sympatia Taty) jeszcze
(prawdopodobnie) żyje
- w Londynie, miała kontakt z Mamą do 2005 r.
Dziadek wybudował ok. 100 m2 dom drewniany, budynki gospodarskie, zajmował się
majątkiem, miał też posadę leśniczego, prowadził pasiekę.
Naturalną konsekwencją mieszkania na kresach ale i późniejszej nauki była
doskonała znajomość języka rosyjskiego, jaką Tata posiadł i wykorzystywał
jeszcze długo po wojnie.
Znajomość francuskiego jednak nie pogłębiał. Przypuszczam, że
nie miał dobrego słuchu, w przeciwnym wypadku babcia, jako nauczycielka
muzyki, zapewne starałaby się go kształcić w kierunku muzycznym.
W r. 1927 Tata zaczął studia na Uniwersytecie Warszawskim.
Początkowo studiował na wydziale prawa, a od 1930 także na wydziale
humanistycznym. Gdy przeglądam zachowane indeksy akademickie Taty, widzę
tam różne znakomite nazwiska jak np. Władysław Tatarkiewicz, Tadeusz Kotarbiński,
Władysław Witwicki,...
Pracę magisterską z historii Tata pisał na temat reformacji na przykładzie
Husytów.
Myślę, że z tego czasu pochodził pewien dystans do katolicyzmu, zresztą na
tle dystansu czy szerszego spojrzenia do wielu spraw jakie w ogóle rodzi
studiowanie historii. To trochę mogło mieć wpływ na Jego dalsze poglądy
polityczne, które akcentowały egalitaryzm. Czasami mnie to dziwiło, zważywszy
ziemiańskie pochodzenie Ojca, ale miał zwyczaj mówić, że ważna jest
arystokracja ducha, a nie dziedziczone i często nie uzasadnione przywileje czy
mniemanie o sobie.
Ojciec interesował się za młodu też trochę teozofią, uczęszczał na wykłady
w Towarzystwie Metapsychicznym. To zainteresowanie, niezależnie od mody i
jakichś wpływów ze spotkań i lektur, mogło wynikać z tego, iż był
naocznym świadkiem pewnej niezwykłej mocy babci. Otóż potrafiła ona
skutecznie "zamawiać"! chorobę zwaną różą. Wyleczyła w ten sposób
wielu ludzi. Ojciec znał odpowiednie formuły, ale nigdy sam tego nie
praktykował. Prawdopodobnie tajemnica tej zdolności wymagała jeszcze jakichś
osobistych predyspozycji.
Ojciec większość studenckiego roku spędzał w Warszawie, na stancji, która
mieściła się w Alei Róż - niedaleko domu ciotki - Józefy Rewkiewicz z
Korolkiewiczów.
Wakacje Tata spędzał w majątku rodziców. Nieraz opowiadał o barwnym życiu
towarzyskim jakie tam pędzono (patrz przykładowa zachowana fotografia "W
Sporyszewie" - zamieszczona w Albumie).
Podobno nie stronił od kobiet, ale w czasie wojny, prawie przez 5 lat pozostawał
w nieformalnym, ale stałym związku z pewną kobietą (nie znam szczegółów
ani imienia).
Związek ten jednak rozpadł się. Z krótkiej wzmianki Taty wynikało, że owa
pani miała bardzo wybuchowy charakter, co w końcu było nie do
wytrzymania.
Zainteresowania
Chyba największą pasją Taty była geografia. Tuż przed wojną pracował w
Wagon-Lits Cook i był pilotem wycieczek zagranicznych (pewnie nazywało się to
wtedy inaczej). Zbierał najróżniejsze mapy, przewodniki i zdjęcia miast.
Czytał książki podróżniczo-geograficzne. Kupował systematycznie przez lata
miesięcznik "Poznaj Świat". Po wojnie, gdy zarówno możliwości
wyjazdów jak i dostępność książek i przewodników była bardzo skromna,
podróżowanie myślą i "palcem po mapie" było dla Taty swoistym
azylem. Trzeba przyznać, że jak na amatora był ekspertem - znał na pamięć
tyle szczegółów, że mógł z powodzeniem udawać, że był osobiście w
wielu miejscach świata. Oprócz okresu przedwojennego, dopiero około
siedemdziesiątki było mu dane znów podróżować po świecie (Londyn, Paryż,
Kaukaz, Krym).
Geografię Tata zawsze starał się łączyć z historią - swoją drugą pasją.
Filatelistyka - wspólna z Mamą kolejna pasja, zwłaszcza w okresie jeleniogórskim
i podkowiańskim, była też jakąś ekspresją tych samych tęsknot.
Innym zainteresowaniem Ojca był sport. Świetnie biegał na średnie
dystanse, brał udział w lokalnych zawodach, lubił - do późnych lat -
lekkoatletykę. Był silny i dobrze zbudowany choć stosunkowo niewysoki (170
cm). Są zdjęcia, które pokazują tę tężyznę, jak i opowiadania świadków
gimnastycznych wyczynów Taty z okresu klarysewskiego (koniec wojny
i tuż po wojnie).
Ta zaprawa dała Ojcu zdrowie na długie lata. Był odporny na mróz i na
upały, które lubił, dobrze znosił wszystkie niedogodności licznych
delegacji jakie odbywał później jako pracownik NIKu. Jedyna rzecz, na którą
się uskarżał to czasem nerwica żołądka. Ojciec prawie całe życie
palił, co miało się kiedyś zemścić.
Jeśli można to nazwać sportem, Tata lubił grać w brydża, nauczył tego Mamę
i razem przez długie lata oddawali się tej namiętności, która przysporzyła
im wielu dobrych znajomych.
Był też miłośnikiem motocykli - miał ich sporo, zarówno w czasach
kawalerskich jak i w pierwszych latach małżeństwa. Ulubionym modelem był
Norton. Mama ze mną do porodu zajechała do szpitala motocyklem z przyczepką.
Tata zarzucił jazdę motocyklem na prośbę Mamy - po wypadku jaki mieli, co
prawda niegroźnym (poślizg na szynach), ale będącym memento, które przeważyło
szalę.
Rodzice jeździli sporo odtąd na rowerze. Wydaje mi się, że pamiętam swoje
pierwsze wycieczki rowerowe po okolicach Jeleniej Góry w wiklinowym siodełku
przy kierownicy roweru Taty.
Potem wiele jeździliśmy w Podkowie Leśnej i jeszcze w Warszawie.
Ojciec interesował się też sztuką.
Jeśli chodzi o gust, to można powiedzieć, że oprócz intuicji miał pewną
wiedzę na ten temat - często włączał się w dyskusje o sztuce, malarstwie.
Ponieważ Mama też się na tym znała - mieli wspólny temat, bywali na
wystawach, przeglądali albumy malarskie.
W czasach PRL podstawowa rozrywką
Rodziców było kino, potem TV (Tata mniej). Choć to stwierdzenie mało
popularne - nikt z nas nie przedkładał przed kino teatru, do którego chodziliśmy
znacznie rzadziej. Myślę, że dla Taty kino było nie tylko wydarzeniem
kulturalnym, ale poznawczym - tu realizował swoje tęsknoty za światem,
poznawał jego piękno i dalsze fakty z geografii i historii. Film miał
znacznie więcej środków wyrazu. Podzielam ten pogląd.
Jeszcze jedną amatorską namiętnością Taty była urbanistyka. Kolekcjonował
tysiące wycinków zdjęć miast, planów miast. Lubił wycieczki po Warszawie,
cieszył się każdą nową budową stolicy. Myślę, że i to było wyrazem
jakiejś inklinacji estetycznej. Pamiętam wspólne spacery podczas których
komentował architekturę różnych budowli i domów, co jakoś udzieliło mi się
w moim upodobaniu do architektury i nieruchomości.
Tata był oczytany (zwłaszcza w dziedzinie historii i geografii), ale posiadał
też naturalny dar słowa, łatwość mówienia. To w sumie stanowiło że był
świetnym wykładowcą. W okresie jeleniogórskim (1948-1951) prowadził wykłady dla
prawników z zakresu historii. Ta predyspozycja umożliwiała mu bardzo łatwe
nawiązywanie kontaktów, co bardzo lubił i na każdym kroku czynił. Pod
koniec życia stało się to trochę zabawne a nawet kłopotliwe, ponieważ z równą
łatwością opowiadał już niezbyt składne i zrozumiałe historie oraz do
przesady chwalił się różnymi sprawami (np. synem), choć nie zawsze było
czym.
Okres powojenny
Rodzina Ojca - Rewkiewiczowie posiadali willę w Klarysewie. To urocze
miejsce (dom jeszcze stoi, ale duża kiedyś parcela została podzielona na małe
kawałki i sprzedana, podobnie jak i dom) było chętnie odwiedzane przez Tatę.
Tam poznał Mamę.
Choć już łysawy (podobnie jak dziadek w jego wieku) spodobał się Mamie swym
wysportowaniem, elokwencją i ... tym, że po paru dniach znajomości już się
oświadczył.
Ślub odbył się 29 stycznia 1946 r.
Miodowe miesiące spędzili w mieszkanku służbowym Ojca w Warszawie, ale wkrótce
przenieśli się do Wrocławia.
Rodzice zamieszkali w domku jednorodzinnym na Biskupinie. Był to 6 -pokojowy umeblowany dom w zabudowie szeregowej. Tam się urodziłem
(w szpitalu nieopodal) i spędziłem pierwszy rok życia. Miejsce to byłoby
idealne, gdyby nie różne przykre przygody z pogranicza spisku, który jakby
zmierzał do tego, by Rodziców stamtąd usunąć (ginięcie przedmiotów,
"straszenie", dziwne odgłosy, ...). Rodzice postanowili się wyprowadzić, ponieważ
pojawiła się inna okazja i potrzeba.
Po wojnie, dziadkowie osiedlili się w Jeleniej Górze przy ul. 3 Maja. W mieście
były wolne mieszkania poniemieckie, a Tata mógł dostać posadę w tamtejszym
Banku Inwestycyjnym. Dziadkowie byli już tam trochę zasiedziali. Powstał
pomysł by mieszkać niedaleko siebie. Tak się też stało - zamieszkali na ul.
Armii Czerwonej.
Babcia dawała lekcje muzyki, dziadek założył sklepik drogeryjno-piśmienniczy.
Wkrótce jednak go sprzedali. Dziadek miał w ogródku pasiekę i na starość
chętnie się nią zajmował. Miał też warsztat stolarski, w którym sam robił
ule. Wśród różnych zdolności dziadka można wymienić jeszcze malarstwo, a
zwłaszcza zdolność do robienia dobrych kopii obrazów. Dziadkowie dożyli pięćdziesięciolecia
swego związku, za co zostali odznaczeni złotymi krzyżami zasługi.
Klimat jeleniogórski był jednak niekorzystny dla zdrowia Mamy - wilgoć,
brak jodu, nieodpowiednie ciśnienie. Dojrzewał pomysł przeprowadzki do
Warszawy lub okolic. To sfinalizowało się 24 września 1952 r. - zamieszkaliśmy
w Podkowie Leśnej przy ulicy Słowiczej 15 w domku państwa Różańskich. W pobliskim Milanówku
Ojciec miał dwóch przyjaciół swojej młodości: Henryka Lisowskiego i Jana
Kalinina. Często wzajemnie się odwiedzaliśmy, urządzaliśmy majówki. Rzeczą,
która mi utkwiła w pamięci były moje z Tatą wycieczki po lesie, także
praktyczne wypady po chrust na opał. Tata kochał okoliczną przyrodę, co często
podkreślał. Lubił też pracę fizyczną, rąbanie, noszenie wody ze studni
itp. Te dość prymitywne warunki jemu nie przeszkadzały, ale obiektywnie biorąc,
życie w Podkowie Leśnej było ciężkie: ciasnota, piece węglowe, wilgoć i
zimno w zimie, dojazdy do pracy. Pierwotną myśl o zamieszkaniu w Warszawie udało
się nam zrealizować pod koniec 1959 r. Bank Inwestycyjny, w którym Tata
pracował, zbudował blok dla pracowników przy ul. Grochowskiej 121. Tam
otrzymaliśmy małe mieszkanko, które nas jednak bardzo cieszyło (takie to były
czasy).
Po paru latach
Tata zmienił pracę w banku (był specjalistą od inwestycji) na posadę
inspektora w Najwyższej Izbie Kontroli, w której pracował do emerytury. Łączyło
się to z licznymi wyjazdami w teren, co jednak lubił - poznawał w ten sposób
Polskę. Tata za wyniki w pracy został odznaczony krzyżem Polonia Restituta.
Po śmierci dziadka Aleksandra (ale nie od razu), babcia Paulina zlikwidowała
mieszkanie w Jeleniej Górze i zamieszkała przez jakiś czas u nas. Jej ideą fix było:
"wychowałam się u sióstr [miała na myśli szkołę prowadzona przez
siostry zakonne], swoje życie chciałabym zakończyć także u sióstr".
Zamieszkała więc ostatecznie w przyklasztornym domu opieki w Wawrze. Pamiętam,
że mieliśmy stale z nią kontakt, nie był to jakiś obiekt zamknięty.
Paulina Korolkiewicz zmarła tam w 1967 r.
Tata zawsze starał się dbać o wygląd, "trzymać styl". Nie
oznaczało to bogatych i modnych strojów ale raczej dbałość o dobry gust,
element nonszalancji. Pod koniec życia ta dbałość była mniejsza, do samej
schludności miał podejście właśnie trochę nonszalanckie, jakby akcentując
prymat ducha nad ciałem. Do tego stylu należało nieuskarżanie się na nic,
wytrzymałość na ból (wycierpiał dużo z powodu zębów i operacji, o których
dalej), spokój. Często, wbrew faktom, udawał bogatszego niż
był. Bo nie miał głowy do interesów, wielokrotnie dużo tracił - zawsze żyliśmy
skromnie. Kumulowane przez lata zasoby straciły znacznie na wartości przy
reformie Balcerowicza. Winien jestem wdzięczność Rodzicom, że pomagali mi
wielokrotnie i znaczna część tych oszczędności zasiliła moje potrzeby
mieszkaniowe, z drugiej strony nie cieszy mnie, że prawie nic nie użyli sami i
że nie poczynili jakichś korzystnych inwestycji - jak wielu innych.
Tata stracił też przy dominacji za Stalina, stracił za grosze plac w Milanówku
i Wiktorynie. Teoretycznie mógł zainwestować w jakiś np. plac ale raczej ufał
złotu, które i tak straciło wartość. Wracając do stylu - mawiał: nikt nie
lubi biednych i chorych, trzymał się tego i próbował tę prawdę mi przekazać.
Z osobistych relacji z Ojcem zapamiętałem przede wszystkim Jego łagodność
i dobroć. Nigdy nie podnosił głosu. Bardzo kochał Mamę i był do Niej
niezwykle przywiązany. Ze mną starał się utrzymywać relacje koleżeńskie,
chociaż różnica wieku (ponad 40 lat) nie stwarzała naturalnej sytuacji
"kumplowskiej". Lubił żartować, był "duszą towarzystwa"
, a trzeba wspomnieć, że pomimo ciasnego mieszkania, przez nasz dom przewijały
się duże ilości gości, zwłaszcza podczas spotkań brydżowych (które miały
jednak też aspekt towarzyski w szerszym sensie).
Zdrowie
Parę słów o zdrowiu Taty warto napisać, bo może to będzie miało jakieś
znaczenie
dla następnych pokoleń ze względu na ew. aspekty dziedziczne, nadto
jest to ciekawy przykład woli życia i jej zwycięstwa.
Jak wspomniałem, praktycznie do emerytury Tata nie chorował. Gdzieś w latach
1969-70 Tatuś zaczął gwałtownie chudnąć. Po dłuższych badaniach w końcu
ustalono, że przyczyną jest jakaś nietypowa choroba krwi. Tata został
skierowany do Instytutu Hematologii w Warszawie, gdzie dłuższy czas przebywał.
Dla leczenia musiano sprowadzać rzadki lek z Francji. Już w okresie
rekonwalescencji zaaplikowano Tacie lek o nazwie Encorton, który, dla odmiany,
spowodował, że Tata znacznie przytył.
Jakiś czas później udaliśmy się na wczasy do Stegny k. Gdańska. W czasie
pobytu Tata źle się poczuł (bóle w piersiach, zaziębienie). Z podejrzeniem
zapalenia płuc znalazł się w gdańskim szpitalu, gdzie po badaniach okazało
się że ma rozległego raka płuc. Na szczęście na miejscu był jeden z
lepszych w Polsce chirurgów - prof. Mlekodaj, który dawał szansę powodzenia
operacji. Szansa ta naprawdę była mała, ale Tatuś zdał się na zdolności
chirurga oraz swoją wolę przeżycia. Dodatkowym utrudnieniem była pozostałość
po owej chorobie krwi. To były dla nas dramatyczne dni. Operacja udała się,
ale ze względu na swoją rozległość oraz wiadome cechy nowotworów jeszcze różne
rzeczy mogły się zdarzyć. Przez ponad 4 miesiące asystowaliśmy pobytowi
Taty w szpitalu gdańskim, mieszkając u kuzynów (np. Wandy Terajewicz - pani,
która razem z Tatą wychowywała się w Sporyszewie) i w kwaterach prywatnych.
Po powrocie do Warszawy Tata przebywał jeszcze dłuższy czas w sanatorium w
Otwocku. Wywiązały się stany ropne i komplikacje. Jednak organizm i wola Taty
zwalczyły to wszystko. Żył po tej operacji jeszcze ok. 20 lat. Oczywiście
rzucił palenie.
Zauważyliśmy, że pod koniec swego życia Tata zaczął sobie trochę
dogadzać. Przeważnie był to kawałek czekolady przed snem, parę orzeszków,
jakiś koniaczek. Przedtem tego nie czynił, i trochę to nas niepokoiło, bo
nie były to rzeczy wskazane zdrowotnie. Ale kwitowaliśmy to tak: teraz mu żałować?
Faktem jest, że był zawsze bardzo mało wybredny, cokolwiek Mama przygotowała,
zjadał ze smakiem i bez żądań, choć miał parę ulubionych ale prostych dań.
Pod koniec życia Tata już bardzo tracił pamięć, mówił trochę niezrozumiale
, bywało że gubił się na mieście. Na początku 1991 r. zapadł na
zator i zapalenie w układzie moczowym. Znalazł się po
interwencji pogotowia w szpitalu. Jego stan nie był
dobry, ale zasadniczo zażegnany. W czasie wizyty u Taty bodajże 6 stycznia
pamiętam, że
żartował, abyśmy po cichu wymknęli się ze szpitala, ponieważ nie chce już
tam dłużej być.
Niestety, w nocy na 8 stycznia nagle odszedł od nas. Przeżył więc 84 lata,
co jak na przejścia ostatnich lat było godne podziwu.
Pochowaliśmy Go w grobie rodzinnym na Bródnie przy matce
Paulinie.
Syn
(Uprzejmie proszę o kontakt wszystkich, którzy mogliby dodać
coś do tego rysu).
Na zakończenie tego wspomnienia przytoczę krótki wiersz-testament,
jaki zostawił Tata, a dalej moje sentymentalne (!!) 2 wiersze. Były pisane
bodajże w 1982 r. podczas długiej rozłąki, gdy przebywałem parę lat za
granicą i miałem złe przeczucia w związku z chorobami Rodziców - że się
już nie zobaczymy. To debiut tych wierszy - wstydziłem się przez lata
ich wylewności i patosu, ale może nie trzeba wstydzić się uczuć?
(wiersz Taty - do odnalezienia)
Ojciec
Ojciec, Tatuś - wzór człowieka
Ktoś tak bliski, choć dziś daleki,
rękę mi podaje, w oczy patrzy
- ta więź jest na wieki.
........
Jestem chłopcem, razem w góry idziemy,
coś mi pokazuje, tłumaczy
we mnie coś zapala
- ukochanie ziemi.
Potem setki z historii obrazów,
postaci szlachetne i śmiałe
patrzę na Ojca jak na nie, pytam
- odpowiada - nie odmówił ni razu.
"W życiu trzeba zawsze naprzód iść ..."
w sztambuchu Asnyka wiersz ręka Jego,
tyle też rad innych dał, sprawdzonych
- z serca swego.
Dziś Jego cech w sobie robię odkrycia:
ciekawość świata, łagodność i wrażliwość,
lecz nie tę siłę i chęć życia
- być jak On - to niemożliwość?
Kto dziś tak kocha i mimo lat
jest jak za młodu?
Przecierpiawszy tyle,
serce prawe zachował,
nie sprawił nikomu zawodu.
Prace jak honor cenił
i jak honor ludzi.
Wśród nich ciągle był i jest
- przyjaciel i gawędziarz,
co nigdy nie znudzi.
Widzę raz jeszcze:
Matka i On,
i ich myśli we mnie
i we mnie nasz dom
i miłości serdeczne dreszcze.
Nigdy
Nasze pożegnanie było zwykłe
- bez ukrytych znaczeń,
mieliśmy się spotkać wkrótce,
dziś wiem - już Was nigdy nie zobaczę.
Kalendarz nowy wziąłem,
wciąż jesteśmy tak daleko,
fotografię jedną miałem,
małą, pobladłą lekko.
Czy u Was też pada
i wokół szarość;
jaka u Was pogoda?
Na co przyszło na starość?
Dbajcie o siebie kochani,
jak dbają dorośli;
Aby do wiosny, może?
- jak i ja - proście.
Myślę o Was serdecznie,
czasem płaczę,
częściej bunt cicho trawię
przeciw tyranii przeznaczeń.
Pięść się zaciska,
coś także w krtani,
chciałbym widzieć Was z bliska
- jesteście tak sami.
Teraz przyjechać nie mogę,
listów też mało,
odsuwam ciągle pytanie
- czy już się to stało?
Spraw ważnych parę
i błahych,
dni, co być miały
- żal.
Zostaną jak zostały
rozmowy niedokończone,
myśli niedopowiedziane.
Zanim wrócę - odejdziecie
- już na zawsze,
gdzieś
w nieznane.
Albumik zdjęć Henryka Korolkiewicza
(awaria podglądu)